Prezenty z dalekiej Japonii

Chciałabym napisać, że Japończycy wyciągnęli wnioski z poprzedniego remastera, ale prawda jest taka, że to kolejny leniwy remaster, który absolutnie nie odmieni Waszego życia. Co prawda
Sześć lat temu Capcomowi udało się zamydlić mi oczy na tyle, że naiwnie zaczęłam wierzyć, że kolejne remastery gier z serii "Onimusha" są już w ogródku, już witają się z gąską. Koniec końców ani ogródka, ani gąski nie zobaczyłam, za to oblano mnie kubłem lodowatej wody, gdy po pierwszym remasterze wszyscy zamilkli i najwyraźniej zaczęli udawać, że tematu kolejnych remasterów nie ma. Aż do tego roku, gdy Capcom po raz drugi musiał potknąć się o zakurzone pudło z demonicznym samurajem na okładce. Konsekwencją tego przedziwnego wydarzenia jest nie tylko zapowiedź kompletnie nowego tytułu, jakim jest "Onimusha: Way of the Sword", ale i odświeżenie "Onimusha 2: Samurai's Destiny". O tym pierwszym porozmawiamy w przyszłym roku, natomiast teraz skupmy się na epizodzie z życia samuraja z rodu Yagyu.



Demoniczne zaplecze Ody Nobunagi zyskuje na sile z każdą godziną. Krwiożercze Genma nie oszczędzają nikogo – palą kolejne wioski i mordują każdego napotkanego wieśniaka. Mroczne żniwo zbiera swoje plony również we włościach szlachetnego Jubeia. Nadal zastanawiam się, dlaczego Capcom zrezygnował w sequelu z postaci Samanosuke na rzecz kompletnie nowego bohatera. Protagonista "Onimusha: Warlords" był na tyle charyzmatyczny, że świeżak od początku musi dać z siebie wszystko, by chociaż w niewielkim stopniu dorównać poprzednikowi.



Niestety, wyraźnie widać, że Jubei nie byłby w stanie dźwignąć w pojedynkę całej gry. I tu cały na biało wchodzi Capcom ze swoimi nietypowymi jak na tamten czas (Przypominam, że oryginał miał premierę w 2002 roku) pomysłami. Mianowicie, poza samym samurajem, przybijemy też piąteczkę z czwórką postaci pobocznych. Ekei, Magoichi, Kotaro i Oyu nie będą jednak wpisani na stałe w konkretne segmenty fabuły. To, w którym momencie będziemy mieli z nimi do czynienia, determinowane jest przez system upominków. Wręczanie im prezentów sprawia, że stopień zażyłości rośnie. Im wyższy, tym większa szansa, że w krytycznym momencie, takim jak chociażby walka z bossem, zyskamy niespodziewanego sojusznika. Na przestrzeni lat zdążyłam zapomnieć, jak zaawansowany jest to system i dopiero podsumowanie mojej rozgrywki w remasterze przypomniało mi, ile przeróżnych segmentów ma ten krótki tytuł i ile wariantów scenariuszowych możemy tak naprawdę rozegrać. I choć zakończenie nie rozdrabnia się na miliony kombinacji, sama droga do niego obfituje w multum intrygujących opcji.



Szkielet rozgrywki pozostaje niezmieniony względem poprzedniej części. Ponownie będziemy przedzierać się przez prerenderowane tła, wycinać w pień spawnujących się niemal w nieskończoność przeciwników i poszukiwać fikuśnych przedmiotów otwierających kolejne zatrzaśnięte wrota. Od czasu do czasu zmierzymy się też z bossami. Ci pozostawiają wiele do życzenia, głównie dlatego że raz po raz toczymy walki z tymi samymi przeciwnikami, którzy w magiczny sposób wracają do życia na różnych etapach fabuły. Ułomność tę stara się poniekąd rekompensować Gogandantess. Postać na tyle wyjątkowa, że śmiało wrzucam ją do swojej topki giereczkowyh złoli.



Swoją drogą, cała gra wygląda jak wielkie pole doświadczalne, bo wypełniona jest rozwiązaniami, które pojawiają się incydentalnie, by nigdy więcej nie pokazać się graczom na oczy. Umknęłoby to pewnie mojej uwadze, gdyby tytułowi było bliżej do 15-20 godzin rozgrywki. Natomiast w sytuacji, gdy przy dobrych wiatrach możemy ukończyć całość w mniej więcej sześć godzin, każdy nowy element zapada mocno w pamięć. Z bólem przyznam, że o ile przy pierwszej części krótki czas gry mi nie doskwierał, o tyle w sequelu czułam już mocny niedosyt i napisy końcowe powitałam z wielkim smutkiem.



Chciałabym napisać, że Japończycy wyciągnęli wnioski z poprzedniego remastera, ale prawda jest taka, że to kolejny leniwy remaster, który absolutnie nie odmieni Waszego życia. Co prawda wygładzenie i odpicowanie teł oraz postaci wygląda znacznie lepiej niż w odświeżeniu "Onimusha: Warlords", ale z tyłu głowy wciąż kołatała mi się myśl, że te gry najzwyczajniej w świecie zasługują na remake. Bo czy na szczególne brawa powinno zasługiwać dorzucenie dodatkowych poziomów trudności albo odblokowanie autozapisu? Aczkolwiek, istotną informacją dla naszego rynku powinno być to, że nie będziemy musieli czekać sześciu lat na dodanie polskiego menu, bo jest tu ono dostępne od samego początku.



"Onimusha 2: Samurai's Destiny" stanowi dziwny pomost między wyśmienitą jedynką a absolutnie fenomenalną i poniekąd wyprzedzającą swoje czasy częścią trzecią. Na szczególną pochwałę zasługuje próba rozgałęzienia fabuły poprzez wprowadzenie systemu upominków. Starania te blakną niestety w zestawieniu z mało wyrazistym i łatwym do zapomnienia protagonistą. Capcom nigdy nie powinien zabierać graczom Samanosuke. Powinien natomiast włożyć trochę więcej serca w remasterowanie starych tytułów.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?